A obiecywałyście, że pytania będą łatwe i przyjemne, 😉 ale ponieważ nie potrafię Wam odmawiać, to spróbuję podjąć rękawicę i odpowiedzieć na wszystkie z nich – zatem, moja przygoda w Scalo zaczęła się (jak większość przygód wartych opowiadania) zupełnie przypadkiem… W ubiegłym roku zakończyłam duży projekt i szukałam dla siebie nowej przestrzeni. Chciałam spróbować czegoś zupełnie nowego – założyć gabinet felinoterapii, rozpocząć pracę w więzieniu dla kobiet albo zostać psim fryzjerem – wiecie, wyjść trochę z tego reżimu pracy „od do”, którego tempo dyktowane jest przez cykliczne (często niezupełnie porywające) spotkania i deadline’y.
Chciałam wyjść ze strefy komfortu i tego co mi znane i w końcu zobaczyć jak żyje się bez planera (obowiązkowo prowadzonego w wersji papierowej i elektronicznej). I wtedy – nie wiem czy można tu coś zareklamować, więc użyję rebusu – portal z ogłoszeniami o pracę, którego nazwa jest w trybie rozkazująco-patriotycznym – postanowił sobie ze mnie zażartować i podrzucać mi tylko oferty stanowisk, które w przeszłości miałam okazję całkiem dobrze poznać. Jedną z tych ofert, była właśnie oferta Scalo, która przeniosła mnie w czasie o jakieś 8 lat, gdy stawiałam swoje pierwsze kroki w zarządzaniu projektami – były to jednak czasy, w których byłam szczupła i młoda, więc dobre wspomnienia zrobiły swoje i postanowiłam zaaplikować.
Późnej ruszyła cała machina rekrutacyjna, a ja znalazłam się w miejscu, które nie wykracza poza moją strefę komfortu, nie jest dla mnie niczym nowym i nie pozwala na odrzucenie planera – a mimo wszystko pozwala realizować mi swoje pasje, uczyć się codziennie czegoś nowego i patrzeć na świat i biznes z więcej niż jednej perspektywy!