Największą satysfakcję czerpię z pracy z naprawdę wspaniałymi ludźmi. Od niedawna jestem w Scalo i na początku miałam pewne obawy dotyczące adaptacji w nowym miejscu pracy. Jednak moje obawy były zupełnie nieuzasadnione, ponieważ wszyscy, z którymi miałam okazję współpracować w firmie, okazali się bardzo miłymi i pomocnymi osobami. To dla mnie niezwykle istotne, aby pracować w miejscu, gdzie panuje przyjazna atmosfera.
Dodatkowo, satysfakcjonującym aspektem mojej roli jako lidera zespołu ds. content marketingu jest to, że mamy bezpośredni wpływ na kreowanie wizerunku Scalo. Content marketing to znacznie więcej niż tylko tworzenie postów na blogu. Dla mnie to obszar, który obejmuje różne formy komunikacji, gdzie określamy, o czym chcemy mówić, w jaki sposób, do kogo, i w jakim celu. Decydujemy, czy użyć tekstu, grafiki, wideo czy dźwięku. Ten obszar oferuje wiele możliwości, a jego potencjał jest ogromny.
Jednym z wyzwań jest oczywiście ograniczony czas i zasoby, ale tak jest w każdej firmie. Ważne jest także zrozumienie, że ilość nie zawsze idzie w parze z jakością, dlatego musimy znaleźć odpowiednie proporcje między jednym a drugim. Nie ma jednoznacznych wzorców, ponieważ, jak mówią, „to zależy”. Ale to kolejne wyzwanie, które warto się starać rozwiązać.
Najważniejsza jest dla mnie narracja. Uwielbiam, kiedy gra jest medium do opowiedzenia historii i to fabuła ma największe znaczenie, a nie jest tylko tłem dla klikania. Do tego od zawsze uwielbiałam fantastykę (wychowałam się na Świecie Dysku), więc w efekcie RPGi na konsoli to moja ulubiona rzecz.
Zaczęło się od Elder Scrolls IV: Oblivion. Do tej pory utrzymuję, że narracyjnie to jedno z najlepszych dzieł w branży (mimo że to Skyrim jest aktualizowany praktycznie co roku). Moja ulubiona seria to Dragon Age, nie może też oczywiście zabraknąć rodzimego Wiedźmina.
Z rzeczy obok fantasy lubię serię Assassin’s Creed – mam wielki fun z mechaniki. Parkour na każdej możliwej przestrzeni, wdrapywanie się na budynki i bieganie po dachach to dla mnie mega frajda.
Osławione Baldur’s Gate nie padło, gdyż Xboxiarze muszą czekać na grudniową premierę (chlip…). W międzyczasie wróciłam więc do Mass Effect 3, które zaczęłam jakiś czas temu i gdzieś po drodze porzuciłam. Choć przygody w kosmosie to nie do końca moja rzecz, plus jak chodzi o mechanikę, nie ma tu za dużo różnorodności (a może po prostu nie doceniam strzelanek), to uważam, że to kolejne arcydzieło pod względem narracyjnym – chyba żadna seria nie wywołała we mnie tak szerokiego spektrum emocji (przykładem chociażby ME2: Overlord – if you know, you know).
Dawno, dawno temu, dziecięciem jeszcze będąc, rozczytywałam się w Jeżycjadzie Małgorzaty Musierowicz. W jednej z książek (to chyba była Kłamczucha) padło zdanie, które towarzyszy mi niezmiennie do dziś: „Jeśli brakuje ci pewności siebie, udawaj, że ją masz – nikt nie zauważy różnicy”. Często dzielę się tą radą z innymi, bo to jeden z najlepszych life hacków, z jakimi kiedykolwiek się spotkałam. W rzeczywistości jestem dość nieśmiałą osobą (choć moje gadulstwo może sprawiać inne wrażenie), więc dało mi to bardzo praktyczną pomoc w wielu sytuacjach, tak prywatnie, jak i w pracy.
Koty są jak tatuaże, na jednym się nie kończy 😀 W tym momencie mam ich 7. Czworo to stali rezydenci – Ptyś, Wolfgang, Nikola i Tesla. Do tego dochodzi troje kotów na tymczasie, Lusio, Mokka i Karmel. Ta trójka pochodzi od warszawskiej fundacji ProFelis (od nich zresztą mam też Wolfiego i Niki).
Zabawnych momentów jest sporo, chociaż ciężko je opisać, tam po prostu trzeba być. Kto miał do czynienia z kotem ten zapewne zna dylematy pod tytułem „wyjść czy nie wyjść”, kiedy w mrozie trzymasz otwarte drzwi balkonowe i czekasz aż wielmożny książę się namyśli… Ale pamiętam jedną śmieszną sytuację.
Któregoś wieczoru siedziałam na kanapie, kiedy przyszedł do mnie Ptyś, klasycznie domagając się głasków. Chociaż zwykle trzyma dystans, to wtedy wdrapał się tak, że leżał mi na brzuchu, z pysiem skierowanym w moją stronę. Już miałam zacząć się rozczulać, jak to miło, że tak mnie polubił i chce być blisko mnie, kiedy to Ptyś, bez ostrzeżenia i dość intensywnie, kichnął mi w twarz. Po czym sobie poszedł.
Myślę, że to dość reprezentatywny przykład tego, jak wygląda życie z kotem. Ale i tak nie ma nic lepszego, kiedy usiądą przy Tobie i zaczynają mruczeć, bo czują się bezpiecznie i cieszą się, że jesteś obok.
O tym mogłabym mówić długo 🙂 Ze swojej strony, jak wspomniałam, opiekuję się kilkoma kociakami, na stałe i tymczasowo. Dodatkowo postawiłam i utrzymuję stronę internetową fundacji – mimo, że dziewczyny działały od kilku lat, to wszystkie ich aktywności były komunikowane przez Facebook, więc tak naprawdę dopiero od tego roku mają kolejny stały kanał informacyjny.
Jak chodzi o formy pomocy, tymczasowanie czy adopcja to zawsze najlepsze sposoby na wsparcie, jeśli ma się taką możliwość. Przygarniając jedno zwierzę, tak naprawdę ratujemy dwa – to przygarnięte i to, które fundacja będzie mieć teraz przestrzeń, żeby przyjąć. Kiedy nie ma domów tymczasowych, zwierzaki często tygodniami, a nawet miesiącami mogą siedzieć w lecznicowych klatkach. Mało, że są to dramatyczne warunki dla zwierzęcia ze względu na ograniczoną przestrzeń i obecność innych, do tego chorych, zwierząt, to jeszcze nie jest to darmowe – lecznicom też za takie „przechowanie” trzeba płacić. I mimo że lecznice nieraz idą fundacjom na rękę jak chodzi o ceny, to jednak leki, prąd czy jedzenie wciąż mają swoje koszty. I tu dochodzi drugi temat – wsparcie finansowe, czy to bezpośrednio na konto fundacji, czy przez portale charytatywne.
Pomagać można na wiele sposobów, nie tylko finansowo. To może być na przykład przewóz zwierzaka z/do lecznicy, przekazanie potrzebnych rzeczy typu transporter czy żwirek, nawet szerzenie informacji o działalności fundacji, tak żeby dotrzeć do większej ilości osób. Każda opcja jest dobra 🙂 A jeśli nie przepadacie za kotami, polecam poszukać innej fundacji w swojej okolicy, która zajmuje się tematem, który jest Wam bliski i też się zaangażować. Wystarczy mały procent naszego czasu, żeby sprawić, aby dla kogoś ten nie zawsze przyjazny świat był chociaż odrobinę lepszy.
Od zawsze lubiłam śpiewać, sprawia mi to dużą przyjemność (czy słuchaczom wokół to inna rzecz). Zaczęło się gdzieś dawno temu od obozów harcerskich i gitarach przy ognisku. Potem w czasach gimnazjum zaczęły się próby w ośrodku kultury. To było całkiem fajne doświadczenie, na przykład miałam wtedy okazję wziąć udział w nagraniu płyty, która stoi na mojej półce do tej pory.
Moją przygodę ze śpiewaniem miałam okazję kontynuować na studiach magisterskich, dołączyłam wtedy do chóru USWPS. Co prawda tu już na płytę się nie załapałam, ale była okazja na występ w Hiszpanii czy na festiwalu chóralnym, więc tu też było dużo fajnych doświadczeń. Niestety, teraz czas już mi nie pozwala na takie zaangażowanie, ale kto wie, może jeszcze kiedyś… Póki co nucę tylko do soundtracków z gier.
Oj, na pewno! Za sobą mam studia z psychologii i kulturoznawstwa – te kierunki też w sumie wynikały z pasji czy zainteresowań, niespecjalnie z wyboru ścieżki kariery. Jednak obie rzeczy bardzo przydają się w marketingu i wszelkich działaniach wokół komunikacji.
Na dobrą sprawę jednak, jedną z moich największych pasji jest pisanie – nieważne, czy rzeczy fikcyjnych, czy biznesowych. Po prostu uwielbiam dobrą historię.
Mam za sobą sporo lat tworzenia rzeczy, czy to na blogach, czy gdzieś do szuflady, no i profesjonalnie również, chociaż tu już ściśle biznesowo. Z tego względu na pewno marketing był mi (nomen omen) pisany, w końcu umiejętność przekazywania informacji czy tworzenia narracji są tu niezwykle przydatne. Z drugiej strony rzeczy, których uczę się w pracy, pomagają mi też prywatnie – jak chociażby praca ze stronami www przydała się przy budowie wspomnianej już strony fundacyjnej. Myślę więc, że istnieje pewna symbioza między moimi pasjami i karierą zawodową, sporo jest punktów przecięcia i oba obszary wzajemnie się napędzają i wzbogacają.